Żegnamy Ojca Jana Mikruta, który był dla wielu, także dla mnie, bardzo ważną osobą. Wracają wspomnienia spotkań z nim, wspólnej modlitwy kierownictwa duchowego, chwil rozeznawania powołania. Spotkałam O. Jana na tzw. Seminarium odnowy w Duchu Świętym w Gliwicach już w 1982 roku, znaliśmy się więc ponad 30 lat! Początkowo Ojciec budził respekt, wyglądał na surowego ascetę, prawdziwego mnicha. Kiedy jednak prowadził spotkanie, potrafił żartować, często wszyscy śmialiśmy się serdecznie. Kiedy witał nas swoim zwykłym „dobrze, że jesteś, staruszko” robiło się swojsko i ciepło na sercu. Zresztą świadomie stwarzał ciepły klimat w naszej licznej grupie, pragnął byśmy byli żywym Kościołem, środowiskiem, w którym rozwija się głęboka wiara i zaczynem dla całej parafii.
Po spotkaniach zostawał jeszcze długo, rozmawiał z każdym, kto tego potrzebował, w klasztorze nazywano go nawet ojcem furtianem, bo był zawsze do dyspozycji. Kiedy my młodzi przeżywaliśmy okres „burzy i naporów”, trudne problemy młodości w tamtej rzeczywistości stanu wojennego, on był gotów pomagać i prowadzić nas do Boga, pokazywać radość wiary, nadzieję jaką daje Jezus, a jakiej nie dawał i nie daje świat. Traktował poważnie problemy młodych ludzi, czasem był jedyną osobą, która gotowa była wysłuchać i skierować ku Jezusowi, a przy tym był gotów „przychylić nam nieba”, jak kiedyś powiedział. Myślę, że często bywał zmęczony, zdrowie nie dopisywało mu już wtedy, ale dla Pana Boga gotów był „drogo sprzedać skórę”. Ta postawa pozostała w nim, kiedy intensywnie pracował w Radiu Maryja, kiedy jeździł na wieczorne transmisje z różnych miejsc w Polsce. Czasem odwiedzał nasz klasztor po drodze, zmęczony, ale wciąż gotów jechać dalej dla Pana Boga, dla Jego chwały.
Uczył nas medytacji, wprowadzał w tajniki Pisma świętego, ale także w drogi mistyki, cytując św. Jana od Krzyża i opowiadając o jego drogach oczyszczenia. I tutaj znowu traktował nas poważnie, ufał, że możemy iść drogami mistycznej modlitwy aż do zjednoczenia z Bogiem. Podobnie jak założyciel Redemptorystów, św. Alfons, który uczył prostych neapolitańskich robotników medytacji, czyniąc z nich apostołów w swoim środowisku.
Ważne dla pracy formacyjnej młodych były wyjazdy na rekolekcje zimowe i letnie, w góry. Tam uczyliśmy się życia głębią Sakramentów i Słowem Bożym, słuchaliśmy katechez i tworzyliśmy wspólnotę pracy i życia. Wracaliśmy w rekolekcji z pragnieniem codziennego uczestniczenia w Eucharystii, często z pragnieniem oddania się Jezusowi do końca w życiu całkowicie poświęconym modlitwie za świat i Kościół.
Ojciec Jan zawsze bardzo kochał modlitwę, więź z Panem Bogiem, kontemplację. Wierzył głęboko w to, że życie kontemplacyjne w klasztorze ma głęboki sens i że cechuje je szczególne piękno. Może dlatego wiele osób z jego duszpasterstwa w Krakowie i potem w Gliwicach wstępowało do klasztorów, zwłaszcza kontemplacyjnych, do Karmelu, a potem do sprowadzonego do Polski z Włoch Zakonu Redemptorystek. Ojciec organizował także rekolekcje powołaniowe dla dziewcząt myślących o życiu kontemplacyjnym w Zakonie Redemptorystek, zapraszając na nie ojców Redemptorystów z Polski, a także z Włoch, który ciekawie opowiadali nam o duchowości założycieli – sługi Bożej M. Celeste Crostarosy i Św. Alfonsie de Liguori.
Fascynacja medytacją i kontemplacją wyrażała się potem także w prowadzeniu medytacji w Radiu Maryja, codziennie była inna medytacja, wg wskazań różnych świętych czy też modlitwa kanonami z Taize. Pamiętam, że zanim Ojciec Jan zaczął swoją pracę w Radiu Maryja w 1991 r., przyjechał do naszego klasztoru w Scali we Włoszech, słuchał wtedy włoskiego Radia Maryja, przymierzał się do pracy w Radiu, które wtedy miało powstać jako, jak się wydawało, prowincjonalna rozgłośnia, nadającą na obszar kilku kilometrów, a i tak zachwycało nas to, że w Polsce powstaje Radio mówiące o Panu Bogu, pod patronatem Matki Najświętszej.
Dalszy ciąg historii pisał sam Pan Bóg, włączając w nią wiele osób, które chociaż nie zawsze znają się osobiście, to jednak tworzą wielką Rodzinę Radia Maryja, modląc się za siebie wzajemnie, tworząc cywilizację miłości. O. Jan był stałym bywalcem w ich domach przez audycje radiowe stając się kimś bliskim, jakby członkiem rodziny.
W naszym klasztornym ogrodzie stoi figura Matki Bożej, wczoraj okrył ją śnieg tworząc jakby płaszcz z białych róż, stała się przez to jeszcze piękniejsza. Podobnie praca Ojca Jana, różne formy jego działalności duszpasterskiej, przyczyniły się, jak wierzę, do tego, że Kościół stał się piękniejszy, że Chrystus Król zafascynował, przyciągnął do siebie i przemienił wiele ludzkich serc.
s. Ewa Dobrzelecka