Pierwsza Katecheza Wielkopostna 2024

Rozpocznijmy te wielkopostne kazania od dialogu między Jezusem i apostołami w Cezarei Filipowej: Jezus, przybywszy w okolice Cezarei Filipowej, zapytał swoich uczniów: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?» A oni odpowiedzieli: «Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków»”. Rzekł do nich: „A wy, za kogo Mnie uważacie? Szymon Piotr odpowiedział: «Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego»” (Mt 16,13-16).

 

W tym dialogu interesuje nas w tym momencie tylko i wyłącznie drugie pytanie Jezusa: „A wy za kogo Mnie uważacie?”. Nie rozważamy go jednak w znaczeniu, w jakim to pytanie jest zwykle rozumiane, to znaczy tak, jakby Jezus był zainteresowany tym, co myśli o Nim Kościół lub, co mówią nam o Nim nasze studia teologiczne. Nie! Przyjmijmy to pytanie tak, jak należy przyjmować każde słowo, które wychodzi z ust Jezusa, to znaczy jako skierowane, hic et nunc /tu i teraz/, do tych, którzy je słyszą, indywidualnie i osobiście.

Skorzystamy w tym rozważaniu z pomocy ewangelisty Jana. W jego Ewangelii znajdujemy całą serię wypowiedzi Jezusa, są to słynne Ego eimi, „Ja jestem”, w których ujawnia, co Jezus myśli o sobie, o tym, kim jest, i co o tym mówi: „Ja jestem chlebem życia”, „Ja jestem światłością świata” i tak dalej. Przeanalizujemy pięć z tych objawień i za każdym razem zadamy sobie pytanie, czy naprawdę Jezus jest dla nas tym, kim mówi, że jest i jak możemy sprawić, aby jeszcze bardziej takim był.

Będzie to moment, który należy przeżyć w szczególny sposób. Nie ze spojrzeniem skierowanym na zewnątrz, na problemy świata i samego Kościoła, jak jesteśmy zmuszeni czynić w innych kontekstach, ale ze spojrzeniem skierowanym do wewnątrz. Moment intymny oderwania od rzeczywistości, a zatem w sumie może egoistyczny? Bynajmniej! Jest to czyste ewangelizowanie, napełnianie się Jezusem, aby mówić o Nim „z nadmiaru miłości”, jak zalecały kaznodziejom pierwsze Konstytucje mojego Zakonu Kapucynów, to znaczy z wewnętrznego przekonania, a nie tylko dla wypełnienia misji.

* * *

Zacznijmy od pierwszego z tych słów Jezusa - „Ja jestem”, które spotykamy w czwartej Ewangelii, w rozdziale szóstym: „Ja jestem chlebem życia”. Najpierw posłuchajmy fragmentu, który nas tutaj interesuje:

Rzekli do Niego: «Jakiego więc dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: Dał im do jedzenia chleb z nieba». Rzekł do nich Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu».  Rzekli więc do Niego: «Panie, dawaj nam zawsze tego chleba!» Odpowiedział im Jezus: «Jam jest Chleb Życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie”. (J 6,30-35).

Słowo o kontekście. Wcześniej Jezus rozmnożył pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, aby nakarmić pięć tysięcy ludzi. Następnie ukrył się, aby uciec przed entuzjazmem ludzi, którzy chcą uczynić Go królem. Tłum szuka Go i znajduje po drugiej stronie jeziora.

 

W tym momencie rozpoczyna się długa rozmowa, podczas której Jezus wyjaśnia pojęcie „znak chleba”. Chce wyjaśnić, że istnieje inny chleb, którego należy szukać, a którego materialny chleb jest „znakiem”. Jest to ten sam sposób postępowania, jaki zastosował wobec Samarytanki w 4 rozdziale Ewangelii. Tam Jezus chce doprowadzić kobietę do odkrycia innej wody niż ta fizyczna, która gasi pragnienie tylko na krótki czas. Tutaj chce poprowadzić tłum do poszukiwania innego chleba niż ten materialny, który nasyca głód tylko na jeden dzień. Samarytance, która prosi o tajemniczą wodę i oczekuje na przyjście Mesjasza, aby ją otrzymać, Jezus odpowiada: „Jestem nim Ja, który z tobą mówię” (J 4, 26). Tłumowi, który teraz zadaje to samo pytanie w odniesieniu do chleba, odpowiada: „Ja jestem chlebem życia!”.

Zapytajmy, jak i gdzie spożywany jest ten Chleb Życia? Odpowiedź Ojców Kościoła brzmiała: w dwóch „miejscach” lub na dwa sposoby: w Sakramencie i w Słowie, to znaczy w Eucharystii i w Piśmie Świętym. Istniały, co prawda, różne akcenty. Niektórzy, jak Orygenes, a wśród łacinników Ambroży, kładli większy nacisk na Słowo Boże. „Ten chleb, który Jezus łamie”, pisze św. Ambroży, komentując rozmnożenie chleba, „mistycznie oznacza Słowo Boże, które wzrasta, gdy jest rozdzielane. On dał nam swoje Słowa jak bochenki chleba, które rozmnażają się w naszych ustach, gdy ich kosztujemy”. Inni, tacy jak Cyryl Aleksandryjski, podkreślają interpretację eucharystyczną. Żaden z nich nie zamierzał jednak mówić o jednym, wykluczając drugie. Mówią o Słowie i Eucharystii jako o „dwóch stołach” zastawionych przez Chrystusa. W Naśladowaniu Chrystusa czytamy:

„…Odczuwam żywo konieczność dwóch rzeczy… potrzebuję pokarmu i światła. Dałeś więc mnie, nędznemu,  swoje święte Ciało na pokarm duszy i ciała, a Twe Słowo jest dla moich stóp światłem na mojej ścieżce” (Ps 118,105). Bez tych dwojga nie mógłbym żyć dobrze, gdyż  Słowo Boże jest światłem mej duszy, a Eucharystia chlebem żywota. Można by powiedzieć, że są to „dwa stoły” postawione z jednej i drugiej strony skarbnicy Kościoła”.

Afirmacja tylko jednego z tych dwóch sposobów spożywania Chleba Życia z wykluczeniem drugiego jest wynikiem haniebnego podziału, jaki nastąpił w zachodnim chrześcijaństwie. Po stronie katolickiej interpretacja eucharystyczna stała się tak przeważająca, że szósty rozdział Ewangelii Jana stał się niemal odpowiednikiem opisu ustanowienia Eucharystii. Luter, w odpowiedzi, potwierdził coś przeciwnego, a mianowicie, że chlebem życia jest Słowo Boże, że jest ono rozprowadzane poprzez przepowiadanie i spożywane przez wiarę.

Ekumeniczny klimat wśród wierzących w Chrystusa pozwala nam powrócić do tradycyjnej syntezy obecnej już u Ojców Kościoła. Niewątpliwie Chleb Życia przychodzi do nas poprzez Słowo Boże, a szczególnie przez słowa Jezusa z Ewangelii. Przypomina nam o tym również Jego odpowiedź udzielona kusicielowi: „Nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym Słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4, 4). Ale jakże nie widzieć w mowie Jezusa w synagodze w Kafarnaum odniesienia do Eucharystii? Cały kontekst przywołuje na myśl ucztę: jest mowa o jedzeniu i piciu, o ciele i krwi. Słowa: „Kto nie spożywa mojego Ciała i nie pije mojej Krwi...” zbyt mocno przypominają słowa ustanowienia („Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje” i „Bierzcie i pijcie, to jest Krew moja”), by można było zaprzeczyć powiązaniu między tymi fragmentami.

Jeśli w egzegezie i w teologii dostrzegamy polaryzację między chlebem Słowa, a chlebem Eucharystycznym, a czasem - jak powiedziałem – nawet kontrast, to w liturgii ich syntezę zawsze przeżywano w pokoju. Od najdawniejszych czasów, na przykład u św. Justyna Męczennika, Msza święta składa się z dwóch części: liturgii Słowa, z czytaniami zaczerpniętymi ze Starego Testamentu i ze „wspomnień apostołów”, oraz liturgii eucharystycznej z konsekracją i komunią świętą.

Dziś możemy, jak powiedziałem, powrócić do pierwotnej syntezy Słowa i Sakramentu. Musimy nawet zrobić następny krok w jej kierunku. Polega on na tym, by nie ograniczać spożywania Ciała i picia Krwi Chrystusa jedynie do Słowa i Sakramentu Eucharystii, ale by urzeczywistniać je w każdym momencie i aspekcie naszego życia łaski. Kiedy św. Paweł pisze: „Dla mnie żyć to Chrystus” (Flp 1, 21), nie myśli o konkretnej chwili. Dla niego Chrystus jest rzeczywiście obecny we wszystkich formach Jego obecności, jest Chlebem Życia, który z wiarą, nadzieją i miłością „spożywa się” w modlitwie i w każdym działaniu. Człowiek został stworzony do radości i nie może żyć bez radości lub bez nadziei na radość. Radość jest chlebem serca. I właśnie prawdziwej radości szuka Apostoł i zachęca swoich /uczniów/, by jej szukali w Panu Jezusie Chrystusie: „Gaudete in Domino semper, iterum dico, gaudete” - „Radujcie się zawsze w Panu, jeszcze raz powtarzam: radujcie się” (Flp 4, 4).

Jezus jest chlebem życia wiecznego nie tylko ze względu na to, co daje, ale także, i to przede wszystkim, ze względu na to, kim jest. Słowo i Sakrament są środkami, ale życie Nim i w Nim jest celem: „Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie.” (J 6, 57). W hymnie Adoro te devote, który od wieków karmi katolicką pobożność i adorację eucharystyczną, znajduje się zwrotka będąca parafrazą tych słów Jezusa. W oryginale, który z pewnością wielu z nas pamięta, brzmi ona:

 

O memoriále mortis Dómini,
Panis vivus vitam praestans hómini,
praesta meae menti de te vívere,
et te illi semper dulce sápere.

 

Można ją przetłumaczyć następująco:

 

O pamiątko śmierci Pana

Chlebie żywy, który dajesz życie światu

pozwól mi żyć przez Ciebie

i kosztować słodyczy, która pochodzi od Ciebie

* * *

Cała mowa Jezusa zmierza zatem do wyjaśnienia, jakie jest to życie, które On daje: nie życie z ciała, ale życie Ducha, życie wieczne. Jednak to nie na tej linii chciałbym kontynuować moją refleksję w ciągu kilku minut, które mi pozostały. W odniesieniu do Ewangelii zawsze należy wykonać dwie czynności, ściśle ich kolejności przestrzegając: najpierw przyjęcie, a następnie naśladowanie. Do tej pory przyswoiliśmy sobie Chleb Życia przez wiarę i czynimy to za każdym razem, gdy przyjmujemy Komunię świętą. Teraz chodzi o to, aby zobaczyć, jak praktycznie zastosować to w naszym życiu.

W tym celu zadajemy sobie proste pytanie: W jaki sposób Jezus stał się dla nas Chlebem Życia? On sam dał nam odpowiedź, a znajduje się ona właśnie w Ewangelii Jana: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 24). Dobrze wiemy, do czego odnoszą się obrazy wpadania w ziemię i rozkładu. Cała historia Męki Pańskiej jest w nich zawarta. Musimy spróbować zobaczyć, co te obrazy oznaczają dla nas. Jezus bowiem przez obraz ziarna pszenicy wskazuje nie tylko na swój osobisty los, ale na los każdego ze swoich prawdziwych uczniów.

Nie można bez wzruszenia i zdumienia słuchać słowa skierowanego przez biskupa Ignacego z Antiochii do Kościoła w Rzymie, widząc, co łaska Chrystusa jest w stanie uczynić z ludzkim stworzeniem:

„Niech stanę się pożywieniem dla zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga. Jestem Bożą pszenicą i [muszę zostać] zmielony zębami bestii, aby stać się czystym chlebem Chrystusa. (...) Módlcie się do Pana za mnie, abym za ich pośrednictwem stał się ofiarą dla Boga. Nie nakazuję wam jednak jak [czynili to Piotr i Paweł], oni byli apostołami, ja nędzarzem”.

Zanim dotknęły go zęby dzikich bestii, biskup Ignacy doświadczył innych zębów, które go zmiażdżyły, nie bestii, ale ludzi: „Od Syrii do Rzymu", pisze, „walczę z bestiami, na lądzie i na morzu, w nocy i w dzień, przywiązany do dziesięciu lampartów - garstki żołnierzy, którzy stają się tym gorsi, im więcej dobra im wyświadczam”. Te słowa mają również coś do powiedzenia i nam. Każdy z nas ma w swoim otoczeniu takie zęby bestii, które go miażdżą. Św. Augustyn powiedział, że my, ludzie, jesteśmy „naczyniami glinianymi, które ranią się nawzajem”: lutea vasa quae faciunt invicem angustias. Musimy nauczyć się czynić tę sytuację środkiem uświęcenia, a nie pozwalać, by czyniła nasze serca twardymi, prowadząc do urazy i pretensji!

Często powtarzane jest w naszych wspólnotach zakonnych powiedzenie: Vita communis mortificatio maxima: „życie we wspólnocie jest największym ze wszystkich umartwień”. Jest nie tylko największym, ale także bardziej pożytecznym i bogatym w zasługi niż wiele innych umartwień podejmowanych z własnego wyboru. Ta maksyma odnosi się nie tylko do tych, którzy żyją we wspólnotach zakonnych, ale do każdej ludzkiej społeczności. W najbardziej wymagający sposób jest ona realizowana, moim zdaniem, w małżeństwie i trzeba być pełnym podziwu dla małżeństwa trwającego w wierności aż do śmierci. Spędzić całe życie, dzień i noc godząc się z wolą, charakterem, wrażliwością i dziwactwami drugiej osoby, zwłaszcza w społeczeństwie takim jak nasze, jest czymś wielkim i, jeśli czyni się to w duchu wiary, powinno już być zaliczane do „heroicznych cnót”.

Jesteśmy tu jednak w kontekście Kurii, która nie jest wspólnotą zakonną ani małżeńską, ale wspólnotą służby i pracy kościelnej. Okazji, których nie można zmarnować, jeśli i my chcemy być zmieleni na Bożą mąkę, jest wiele i każdy musi rozpoznać i uświęcić tę, która jest mu oferowana w jego miejscu posługi. Wspomnę tylko o jednej lub dwóch, które są, moim zdaniem, istotne dla wszystkich.

Jedną z tych okazji jest przyjmowanie sprzeciwu innych, zrezygnowanie z usprawiedliwiania się i z pragnienia udowodnienia swoich racji, gdy nie wymaga tego waga sprawy. Innym jest znoszenie osoby, której charakter, sposób mówienia lub postępowania działa nam na nerwy, i robienie tego bez wewnętrznej irytacji, myśląc raczej, że my też jesteśmy być może dla kogoś taką osobą. Apostoł napominał wierzących w Kolosach tymi słowami: „Obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby miał ktoś zarzut przeciw drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy! (Kol 3,12-13). To, co jest najtrudniejsze do „zgniecenia” w nas, to nie ciało, ale duch, tj. miłość własna i pycha, a te małe ćwiczenia doskonale służą temu celowi.

Niestety, w dzisiejszym społeczeństwie istnieje rodzaj zębów, które miażdżą bezlitośnie, bardziej okrutnie niż zęby lamparta, o których mówił św. Ignacy, męczennik. Są to zęby mediów i tak zwanych mediów społecznościowych. Nie wtedy, gdy wskazują na wypaczenia społeczeństwa lub Kościoła (w tym zasługują na wszelki szacunek i poważanie!), ale wtedy, gdy zwracają się przeciwko komuś z powodu uprzedzeń, po prostu dlatego, że nie należy do ich stronnictwa, złośliwie, z intencją, by niszczyć a nie budować. Biedny jest ten, kto kończy dziś w tej maszynce do mięsa, czy to świecki, czy duchowny!

W tym przypadku słuszne i właściwe jest przedstawianie swoich racji na odpowiednich forach, a jeśli nie jest to możliwe lub uznajemy to za bezużyteczne, wierzącemu nie pozostaje nic innego, jak połączyć się z ubiczowanym Chrystusem, ukoronowanym cierniami i oplutym. W Liście do Hebrajczyków czytamy napomnienie skierowane do pierwszych chrześcijan, które może być pomocne w takich sytuacjach: „Zastanawiajcie się więc nad Tym, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie, abyście nie ustawali, złamani na duchu.” (Hbr 12,3).

Jest to niezwykle trudne i bolesne, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi nasza naturalna lub religijna rodzina, ale łaska Boża może sprawić - i często sprawiała - że była to okazja do oczyszczenia i uświęcenia. Jest to kwestia zaufania, że w końcu, tak jak stało się to z Jezusem, prawda zatriumfuje nad fałszem. I zatriumfuje być może lepiej w milczeniu niż w najzacieklejszej samoobronie.

* * *

Ostateczny cel przyzwolenia na to, by zostać zmiażdżonym, nie jest jednak z natury ascetyczny, ale mistyczny, służy nie tyle umartwianiu siebie, co budowaniu komunii. Ta prawda towarzyszy katechezie eucharystycznej od najwcześniejszych dni Kościoła. Jest ona obecna już w Didache (IX:4), dokumencie z czasów apostolskich. Św. Augustyn rozwija ten temat we wspaniały sposób w jednej ze swoich mów do ludu. Porównuje on proces prowadzący do uformowania chleba, którym jest eucharystyczne Ciało Chrystusa, z procesem prowadzącym do uformowania Jego mistycznego Ciała, którym jest Kościół. Mówił:

„Przypomnijcie sobie, czym była kiedyś ta stworzona rzecz na polu, jak wyrosła z ziemi, karmiła się deszczem i wydała kłos… Następnie ludzkim trudem została zwieziona na klepisko, wymłócona, przesiana, przechowana w spichlerzu, wydobyta, zmielona, wygnieciona z wodą, wypieczona i dopiero chwilę temu stała się wreszcie chlebem. Przypomnijcie także co stało się z wami: nie istnieliście, ale zostaliście stworzeni, zwieziono was na klepisko Pana, …zostaliście wymłóceni. …Podaliście swoje imiona, zaczęliście być mieleni postami i egzorcyzmami. Wreszcie przyszliście do wody, polano was wodą i staliście się jednością. Płomiennym ogniem Ducha Świętego zostaliście wypieczeni i staliście się chlebem Pańskim..... Oto co otrzymaliście. Jak zatem widzicie, że to stało się czymś jednym, tak i wy bądźcie jednością, miłując się, zachowując jedną wiarę, jedną nadzieję, niepodzielną miłość”.

Między tymi dwoma ciałami - ciałem Eucharystycznym i mistycznym ciałem Kościoła - istnieje nie tylko podobieństwo, ale i zależność. To właśnie dzięki Misterium Paschalnemu Chrystusa działającemu w Eucharystii, możemy znaleźć siłę, aby dać się miażdżyć, dzień po dniu, w małych (a czasem wielkich!) okolicznościach życia.

* * *

Zakończę epizodem, który wydarzył się naprawdę, opowiedzianym w książce zatytułowanej „Cena do zapłacenia”, napisanej po francusku i przetłumaczonej na kilka języków. Lepiej niż długie przemówienia posłuży on do uświadomienia sobie mocy zawartej w uroczystym „Ja jestem” Jezusa z Ewangelii, a w szczególności w treściach, które komentowałem w tej pierwszej medytacji.

Kilkadziesiąt lat temu, w pewnym kraju na Bliskim Wschodzie, dwaj żołnierze - jeden chrześcijanin, a drugi nie - stali razem na warcie w magazynie broni. Chrześcijanin często wyciągał, czasem w nocy, małą książkę i czytał ją, przyciągając ciekawość i ironię swojego towarzysza broni. Pewnej nocy ten ostatni ma sen. Znajduje się przed strumieniem, przez który nie może przejść. Widzi postać spowitą światłem, która mówi mu: „Aby przejść, potrzebujesz chleba życia”. Rano pod wrażeniem tego snu, nie wiedząc dlaczego, prosi, wręcz zmusza, swojego towarzysza, aby dał mu tę tajemniczą księgę. (Były to oczywiście Ewangelie). Otwiera ją i trafia na Ewangelię Jana. Jego chrześcijański przyjaciel radzi mu zacząć od Ewangelii Mateusza, która jest łatwiejsza do zrozumienia. Ale on, nie wiedząc dlaczego, nalega. Czyta całość jednym tchem, aż dochodzi do rozdziału szóstego. Ale w tym momencie dobrze jest posłuchać bezpośrednio jego relacji:

„Po dotarciu do rozdziału szóstego zatrzymuję się, uderzony siłą pewnego zdania. Przez chwilę myślę, że padłem ofiarą halucynacji i spoglądam z powrotem na książkę, w której się zatrzymałem Właśnie przeczytałem te słowa: „…Chleb Życia”. Te same słowa usłyszałem kilka godzin temu we śnie. Powoli przeczytałem ponownie fragment, w którym Jezus, zwracając się do uczniów, mówi: „Ja jestem Chlebem Życia, kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął”. W tym momencie wyzwoliło się we mnie coś niezwykłego, jak eksplozja ciepła i błogości... Mam wrażenie, że zostałem porwany, uniesiony siłą uczucia, którego nigdy wcześniej nie doświadczałem, gwałtownej pasji, bezgranicznej miłości do tego człowieka - Jezusa, o którym mówią Ewangelie”.

To, co ta osoba musiała później wycierpieć za swoją wiarę, potwierdza autentyczność jej doświadczenia. Słowo Boże nie zawsze działa w tak spektakularny sposób, ale przykład, powtarzam, pokazuje nam, jaka boska moc zawarta jest w uroczystym „Ja jestem” Chrystusa, które z Bożą łaską będziemy komentować w tym Wielkim Poście. (kard. Raniero Cantalamessa)

 

1.Ambroży, In Lucam, VI, 86.
2.Naśladowanie Chrystusa, IV,11.
3.Luter, O Ewangelii Jana, 231.
4.Ignacy z Antiochii, List do Rzymian, IV,1.
5.Ib. V,1.
6.Augustyn, Kazania, 69,1 (PL 38, 440).
7.Augustyn, Mowy 229 (Denis 6) (PL 38, 1103)
8.Joseph Fadelle, Le prix à payer. Les Editions de l’Œuvre, Paris 2010 (Trad. Ital. Il prezzo da pagare, San Paolo 2011; Engl. trans. The Price to Pay,
Ignatius Press, 2012.