Świadectwo powołania

Mam na imię Imma i jestem redemptorystką w Zakonie Najświętszego Odkupiciela w klasztorze w Scala we Włoszech

Chciałabym opowiedzieć wam historię mojego powołania. Od  najmłodszych lat dorastałam przy parafii, ponieważ moja rodzina zawsze aktywnie uczestniczyła w jej życiu, przy kościele parafialnym. Pamiętam jednak, że w okresie dorastania, od 14 do 17 roku życia, czyli w latach nauki w liceum ekonomicznym, lubiłam rozrywki typowe dla tego wieku. Często z moją przyjaciółką Meną pytałyśmy: „ Czy musimy iść na Mszę?”, a odpowiedź „tak” lub „nie” brzmiała dla nas jak żart. Miałam wtedy wyrzuty sumienia, nie czułam się szczęśliwa, jakby czegoś mi brakowało. Aż pewnego dnia ktoś opowiedział mi o Maryi i to Ona mnie uratowała, ponieważ wraz z moją przyjaciółką zaczęłam uczęszczać na spotkania grupy maryjnej, odmawiałyśmy tam różaniec i rozważałyśmy Słowo Boże. Mogę powiedzieć, że Matka Boża sprowadziła mnie na właściwą drogę, nie zmuszając mnie do tego. Nie zabrakło też innego „przypadku”, choć przecież nie ma przypadków. Spotkałam Jezusa, ponieważ Matka Boża nigdy nie przychodzi sama, ale zawsze ze swoim Synem, i to dzięki Jej wstawiennictwu i matczynej dobroci mogłam doświadczyć wielkiej i nieskończonej miłości Pana do mnie.

Wstąpiłam do grupy Odnowy w Duchu Świętym, której byłam członkiem przez około trzy lata, i rozpoczęłam drogę oczyszczenia i uzdrowienia, która doprowadziła mnie do pogłębienia przyjaźni z Jezusem, skłaniając mnie do pełnego miłości poszukiwania Go i uświadamiając mi, że On chce ode mnie czegoś więcej. Muszę powiedzieć, że był to najpiękniejszy czas, bogaty w nowe doświadczenia, chwile intensywnej modlitwy, podczas których otrzymywałam wiele światła, pokoju i radości, a to pomagało mi  otworzyć się wewnętrznie i przekazywać innym, zwłaszcza mojej rodzinie to, co przeżywam. Te lata były jednak naznaczone jeszcze czymś, bardzo dla mnie ważnym, mogłam cieszyć się prawdziwą przyjaźnią, pobłogosławioną przez Boga: to była więź z Meną i dwoma innymi koleżankami Anną i Rosarią. Pan połączył nas bardzo piękną duchową przyjaźnią, byłyśmy zgrane, ożywiałyśmy Mszę św. w parafii śpiewem i grą na gitarach, do tego stopnia, że znalazłyśmy sobie pseudonim artystyczny „ANIMERO’”, utworzony z pierwszych liter naszych imion. Szłyśmy razem, bardziej niż siostry, doświadczając tworzonej przez Pana jedności, pomagałyśmy sobie, szanując wzajemne wybory; myślę, że było to moje pierwsze „małe” doświadczenie wspólnoty.

Później opuściłam jednak Odnowę, coś we mnie się zmieniło, moja modlitwa stawwała się coraz bardziej kontemplacyjna, ponieważ do uwielbienia i wzywania Ducha Świętego dodałem adorację Jezusa w Najświętszym Sakramencie; moje spotkanie z Nim stało się bardziej intymne i zacząłem zadawać sobie pytanie: „Panie, czego ode mnie oczekujesz?”. Być może w głębi serca słyszałam już Jego głos, który zapraszał mnie, abym poszła za Nim i zanurzyła się w Nim, ale, jak dobrze wiecie, na początku udaje się, że się nie słyszy, i walczy się z Miłością, także dlatego, że trudno było mi porzucić wszystko, z czym byłam związana, moją wolność... przyjacielskie relacje, różne zajęcia i moją pracę. Pamiętam, że często „prześladował” mnie obraz Ukrzyżowanego, gdziekolwiek się udawałam, znajdowałam go, nie przerażał mnie, ale przyciągał i skłaniał do refleksji nad wielkością Miłości ofiarowanej za darmo. Nie wiedziałam, że później On wybierze mnie, abym została redemptorystką, a więc uczestniczyła w Odkupieniu, kochała dusze aż do oddania życia.

Zawsze myślę o tym „pierwszym razie”, kiedy przyszłam do klasztoru, o radości, jaką odczułam podczas spotkania z siostrami! Miałam wrażenie, jakbym unosiła się w powietrzu, a moje serce podskakiwało z radości. Być może Pan już wtedy pokazywał pierwsze oznaki swojego planu i historii, którą pisał ze mną i dla mnie. Od tamtej pory wielokrotnie wracałam do tej „bezpiecznej przystani i miejsca spokoju”, zwłaszcza na dni rekolekcji i modlitwy. Podczas tygodniowego spotkania powołaniowego z innymi dziewczętami, prowadzonego przez odpowiedzialną za nas siostrę Annę Marię, siedziałyśmy u stóp Ukrzyżowanego, aby medytować nad powołaniem apostołów. W jednej chwili wszystko się zatrzymało i wokół mnie nie było już nikogo, „tylko Jezus”. Patrzyłam na Niego i wydawało mi się to takie prawdziwe, jakby oddychał, spoczywając spokojnie na krzyżu.

W tym momencie Jezus spojrzał na mnie, tak jak kiedyś na Mateusza, i powiedział: „PÓJDŹ ZA MNĄ!”. Te słowa wyryły się w mojej pamięci i do dziś „biją” w moim sercu. Jestem pewna, że nie była to tylko wyobraźnia czy uczucie, ale On sam dał mi do zrozumienia, że wzywa mnie do tego miejsca. Moja radosna i pełna entuzjazmu odpowiedź brzmiała: „Oto jestem, jestem Twoją służebnicą...”. Od tego dnia wszystko się zmieniło, zaczęły się liczne próby, lęki i cierpienia; przede wszystkim dlatego, że moja rodzina nie zgadzała się z wyborem, którego chciałam dokonać, czyli wstąpieniem do klasztoru. Minęły cztery lata, podczas których moje powołanie stawało się coraz silniejsze, pokonując po kolei przeszkody i trudy, zanim moi rodzice – a nawet moja babcia! – poddali się woli Bożej. Moje marzenie w końcu mogło się spełnić!

23 stycznia 2000 roku moja rodzina, a zwłaszcza  towarzyszące mi koleżanki i krewni, byli przy mnie, gdy zapukałam do drzwi tego klasztoru, aby rozpocząć formację do życia konsekrowanego i podążać śladami Jezusa Odkupiciela! Od pierwszego dnia zaczęłam poznawać wspólnotę, aby ją pokochać i poczuć się kochaną i przyjętą taką, jaką jestem. Tutaj doświadczam szczególnej miłości i czułości Pana, który sprawił, że odkryłam, iż pragnie mnie jako żywej pamiątki w Kościele, stając się Jego przedłużeniem: tabernakulum Miłości z miłości!

Do dziś pytają mnie, dlaczego wybrałam życie klauzurowe. Nie wiem, ale zawsze wierzyłam w siłę modlitwy, życia ofiarowanego Panu i poświęcenia, i myślę, że nawet pozostając w tym samym miejscu, mogę dotrzeć do każdego człowieka, każdej sytuacji, każdej części świata. Wyobrażam sobie mury klauzury jako ramiona, które obejmują ludzkość. W rzeczywistości nie zerwałam do dziś więzi z pozostawionymi przyjaciółmi, parafią, rodziną, ale przekształciłam te więzi, stając się duchowym punktem odniesienia. Świadoma własnej niegodności powierzam wszystkich Panu.

I w końcu nadszedł najpiękniejszy dzień w moim życiu: dzień ślubu z Barankiem!!!  2 lutego, w święto Ofiarowania Pańskiego w świątyni, narodziło się nowe stworzenie: siostra Imma. Składając śluby czasowe, z całego serca powiedziałam „tak” przed Kościołem, świadoma, że nie należę już do siebie, ale odziana w szatę Miłości, staję się przejrzystością Boga, rozlewając wokół siebie, z mocą Ducha Świętego, miłość, pokój i radość! Oczywiście mam przed sobą długą drogę, wiecie, ta przygoda z Jezusem jest codziennie nowa!

Zapomniałam opowiedzieć wam jeszcze o moich przyjaciółkach. Jedna z nich, Mena, dla mnie więcej niż siostra, jest teraz moim aniołem stróżem, ponieważ około miesiąc temu odeszła do Nieba. Natomiast dwie pozostałe, Anna i Rosaria, są w trakcie poszukiwania swojego powołania, pomóżcie mi w modlitwie... kto wie, może one również dotrą do tego portu!

Powierzam się waszym modlitwom i szczególnej opiece Niepokalanej Dziewicy, pewna, że będę prowadzona i wspierana przez całą moją drogę. Błogosławmy razem Pana, ponieważ wielkie jest Jego miłosierdzie!

Siostra Imma Di Stefano,obecnie Przewodnicząca naszej Federacji.(świadectwo z 2003,  przetłumaczone ze strony internetowej klasztoru w Scala przez s. Ewę K.)