Konferencja o Krzyżu

W Święto Podwyższenia Krzyża zachęcamy do przeczytania poniższej konferencji:

KRZYŻ W ŻYCIU  REDEMPTORYSTKI-  O. Mc Ainsh CSsR:

Jedną ze współczesnych książek dotyczących psychologii, które najbardziej sobie cenię, jest bardzo popularna praca J. Scott Pecka p.t. "The Road Less Traveled". Podoba mi się ona bardzo, ponieważ jest uczciwa, realistyczna i prawdziwa, ponieważ od pierwszej linijki wydaje się, że jest w niej wszystko jasno wyjaśnione. Pierwsza strona zaczyna się od słów "Życie jest trudne". Autor następnie pisze. że większość ludzi nie może tego zaakceptować, spędzając życie na zaprzeczaniu tej rzeczywistości lub też wypełniając je bezużytecznymi substytutami, aby tylko uniknąć cierpienia.
Jednakże to zawsze wychodzi na jaw. W pewien sposób mówi o tym w swoich pismach także św. Teresa przestrzegając mniszki, aby miały odwagę stanąć twarzą w twarz z krzyżem. Pamiętacie, jak żartowała sobie, że niektóre siostry nie chcą zaangażować się w życie dzisiaj, ponieważ obawiają się, że jutro zachorują, inne ponieważ czują się chore, jeszcze inne, ponieważ były chore wczoraj, a jeszcze inne - ponieważ w końcu mogłyby się rozchorować. Jednak św. Teresa mówi, że jeżeli będziemy tańczyć wokoło krzyża, dotykając go tylko, patrząc na niego, wznosząc ku górze i kładąc ponownie, a potem odwrócimy się od niego w lęku, to wówczas gdy naprawdę trzeba będzie go nieść, możemy pod nim upaść. Jeśli jednak staniemy przed krzyżem z odwagą, podniesiemy go i będziemy nieść, okaże się on mniej przerażający od tego, co malowała nasza udręczona wyobraźnia.
Chciałbym dzisiaj mówić o misterium paschalnym w życiu redemptorystek nie w formie duchowej konferencji na temat cierpienia, lecz jako o wartości absolutnej w waszym życiu. Autobiografia Marii Celeste jest mocno naznaczona tematem śmierci i zmartwychwstania. Także życiorysy wszystkich wielkich redemptorystek są świadectwem ich drogi za Jezusem oraz utożsamienia się z Jezusem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Myślę, że jeżeli będziemy się starali pominąć ten aspekt w procesie naszej odnowy, to zakończy się to powierzchowną, pozorną, uwspółcześnioną duchowością. W rzeczywistości wasze Konstytucje są świadectwem wierności tych sióstr, które przed nami podążały za Marią Celeste. Chociaż przestrzegają one przed nadmierną surowością oraz nadzwyczajnymi umartwieniami, to pozostają jednak wierne charyzmatowi Celeste, mówiąc o wejściu w szczególny sposób w tajemnice męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Chciałbym przeczytać wam Konstytucję nr 9, która, jak wierzę, zawiera jasne i wyraźne określenie tego, co znaczy misterium paschalne w życiu Zakonu. Sądzę, że jest to wspaniały tekst, charakteryzujący się wiernością wobec oryginalnych Reguł, chociaż oczywiście napisany innym, współczesnym językiem:­
”Miłość Chrystusa Odkupiciela – na niej polega duch naszej wspólnoty – zakłada, że będziemy stopniowo przemieniać się w niego i umierać dla siebie, aż zdołamy powiedzieć z Apostołem Pawłem: ‘Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus’. Życie miłością właściwe naszym wspólnotom, wymaga od nas często prawdziwego zaparcia się siebie, które z kolei pomaga nam wyzwolić się z różnych form egoizmu, aby umieć myśleć o innych w konkretnej rzeczywistości naszego codziennego życia, przyjmowanej i przeżywanej w prostocie i duchu służby, Wyzwalając się w ten sposób z siebie samych, aby przyoblec się w Chrystusa, będziemy przeżywać w sobie kenozę Wcielonego Słowa dopełniając w nas to, czego nie dostaje Jego męce i uczestnicząc w nadziei Jego zmartwychwstania”.
To niezmiernie inspirująca, stanowiąca wyzwanie Konstytucja.
Zauważcie, proszę, że w waszych Konstytucjach i Statutach istnieje pewna ciągłość. Konstytucja nr 9 przypomina nam o potrzebie zaparcia się siebie a Konstytucja nr 10 kontynuuje ten temat poruszając aspekt wprowadzenia do prawdziwej kontemplacji, która z kolei uczyni was kobietami o wielkim sercu, promieniującymi przesłaniem o obfitym odkupieniu na cały świat, jak przypomina nam Konstytucja nr 11.
Te punkty Konstytucji, a także punkty odnoszące się do "Pokory i łagodności serca" (nr 55 i 56) oraz "Zaparcia się siebie i miłości krzyża" (nr 57-59) powinnyście czytać wielokrotnie, ponieważ zawierają one myśli Marii Celeste. Zostały one z pewnością napisane na podstawie 5 oraz 9 Reguły i zawierają ewangeliczne nakazy, które stanowią podstawy życia zakonnego przeżywanego w sercu Ciała Chrystusa, jakim jest Kościół.
Użyłem przed chwilą słowa "powierzchowny". Wiąże się z nim jeden z problemów, który martwi mnie w dzisiejszym świecie, Kościele i sposobie przeżywania życia zakonnego. Chociaż wydaje się, że bardziej niż kiedykolwiek przedtem angażujemy się w gruntowne studia, to zastanawiam się, czy ich owoce sięgają głębi serc i umysłów współczesnych ludzi. Często zachęcam studentów, do oglądania w ramach ćwiczeń nadawanych w telewizji Chat Shows (Rozmów), aby zobaczyli na jakim poziomie żyje dzisiaj wielu ludzi. Często także dystansuję się od takiego sposobu przeżywania życia zakonnego, jaki prezentują pewne grupy zaangażowane w odnowę. Są to szczere osoby, które przeczytały wszystkie książki o odnowie i wielokrotnie uczestniczyły w przeróżnych kursach i seminariach. Próbuję jednak przekonać się, czy rzeczywiście angażują się na poziomie życia w to, co stanowi istotę: w śmierć, mękę i tracenie - czyli w miłość - Agape. Jest to kwestia życia. Nie deprecjonuję tutaj Procesu, perspektyw nakreślonych przez nowoczesne feministki, czy poszukiwania nowych paradygmatów, lecz próbuję upewnić się, czy jesteśmy mocno zakorzenieni w tym, co stanowi podstawy, zanim zaczniemy rozszerzać nasze horyzonty. Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno trudzą się ci, którzy go wznoszą. Nie chciałbym też sprawiać wrażenia osoby o wąskich horyzontach. Popieram wysiłki tych, którzy poszukują nowych dróg rozwoju i wzrostu. Obawiam się jednak, że niektóre z tych nurtów wydają się zajmować tylko tym, co jest wyzwaniem nie pociągającym za sobą trudu i dlatego tracą swoje znaczenie.
Wielkim złem w dzisiejszym Kościele jest tak zwany przeze mnie "czynnik dobrego samopoczucia". Jest to czysty subiektywizm. Ojciec święty przestrzega przed taką postawą w swojej encyklice Veritatis Splendor, która co prawda została napisana raczej trudnym, filozoficznym językiem, myślę jednak, że jej treść jest bardzo istotna.
Wydaje mi się, że wszędzie dostrzegam taką postawę „dobrego samopoczucia”. Jest to oczywiście reakcja na autorytaryzm z przeszłości, lecz jest ona szczególnie niebezpieczna. Pod jej wpływem rozpadają się struktury takie jak małżeństwo, rodzina, wspólnota. Jest to egoizm i kaprys na najwyższym poziomie i wszyscy wiemy do czego to prowadzi.... Oto przykłady:
"Wydaje mi się, że nie wzrastam w relacjach międzyludzkich i chociaż poślubiłem te osobę na całe życie, to jednak opuszczę ją i znajdę sobie inną, z którą będę się dobrze czuł". "Nie czuję się dobrze w tej grupie kobiet, z którymi mieszkam. One ograniczają moją wolność. Wynajmę sobie mieszkanie, sama lub z koleżanką, tak abyśmy mogły wychodzić i wracać kiedy chcemy" (Dodając oczywiście, że stworzy to większe możliwości apostolatu). Jest to czynnik "czuję się dobrze". "Szkoda, że ta osoba nie może przystępować do komunii. Rozwiodła się trzykrotnie, ale przykro patrzeć, jak czuje się taka odsunięta na bok. Oczywiście powinna przyjmować Komunię świętą. Każdy kto chce, powinien móc ją przyjmować. Nie powinniśmy nigdy ranić czyichś uczuć". (To oczywiście są parodie, ale może pomogą wam zrozumieć atmosferę, o jakiej tutaj mówię). Przytoczę też przykład z mojej własnej rodziny. Mój ojciec nie jest katolikiem. Jest on starym człowiekiem, który wiele myśli i czyta. Kilka lat temu podczas mojego srebrnego jubileuszu, Przełożony domu, mając bardzo dobre intencje, podszedł do mojego ojca i powiedział "Wie pan, myślę, że powinien pan przyjąć dzisiaj Komunię świętą, podczas mszy św. odprawianej przez Ronalda - byłoby to miłe dla niego i dla całej rodziny". Według relacji tegoż przełożonego, mój ojciec odparł "Bardzo chciałbym przyjąć Komunię świętą podczas dzisiejszej mszy, ale to nie byłoby uczciwe. Prawda jest taka, że ja nie jestem w komunii" Czułem się raczej dumny z mojego ojca i jego uczciwości.
Prawda jest taka, że życie jest trudne i jeżeli mamy je przeżywać w Jezusie, który jest Prawdą, to musimy przyjąć konsekwencje, z powodu których nie zawsze będziemy czuć się dobrze, chociaż one przeważnie będą dobre.
Co to oznacza w życiu redemptorystek? Oznacza to nieustanne powracanie do wartości, dla których żyła i umarła Maria Celeste i wcielanie ich na nowo w nasze żywe doświadczenie, tak aby nie były one tylko ładnymi słowami napisanymi przez osiemnastowieczną mistyczkę z Neapolu. Jak wiemy, Celeste pisała na ten temat wiele w Ogródku, Rozmowach, Stopniach Modlitwy, w Autobiografii oraz w Ćwiczeniach Duchowych, a także w jej Dziewięciu Regułach. Nie będę teraz cytował jej pism. Jednak zachęcam, żebyście do nich od czasu do czasu zaglądały. Powinnyście także uświadamiać sobie, że po waszej profesji, ślubach złożonych przez was jako redemptorystki, podczas których obiecałyście publicznie, że będziecie żyły waszym charyzmatem w sercu Kościoła, Pan będzie oczyszczał każdą z was oraz całe wspólnoty. Chciałbym przyjrzeć się dokładniej niektórym aspektom waszego życia, takim jak zaparcie się siebie, poddanie, ofiarowanie i całopalenie, zawierzenie i umieranie, które są kluczowymi elementami życia redemptorystek.
Zaparcie się siebie: Finbarr Connolly w swojej książce God and Man in Modern Sprituality cytuje Williama Barclay, znawcę Pisma św., który mówi: "Nigdy nie zrozumiemy Jezusa czy też postawy Żydów wobec Niego, jeżeli nie pojmiemy, jak bardzo poprzewracał On ich idee". Przykład tego znajdziemy w słowach Ewangelii św. Jana tak często cytowanych w pismach Celeste i w nowych Konstytucjach. "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je. a kto nienawidzi swojego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne".
Wydaje mi się, że wielu nawet bardzo religijnych ludzi dzisiejszych czasów zapomniało o tym, że zmartwychwstanie, które jest podstawą chrześcijańskiego życia, może nadejść wyłącznie poprzez śmierć. Zmartwychwstanie jest sposobem życia, który wyrasta ze śmierci. Nie możesz przeżywać tajemnicy paschalnej, nie możesz żyć życiem Jezusa Zmartwychwstałego, jeżeli nie przeszedłeś z Jezusem drogi Jego śmierci. To jest właśnie duchowość Ewangelii.
Jezus miał wielkie trudności z przekazaniem tej prawdy swoim uczniom. Ostrzegał ich, mówił co się miało wydarzyć i przypominał, że jeżeli naprawdę chcą pozostać z nim podczas jego najtrudniejszych dni próby, to będą musieli nieść krzyż. Przygotowywał On swoich uczniów na prawdziwie historyczne wydarzenie - autentyczne wyzwanie, które czeka każdego z nas. Moglibyśmy nawet powiedzieć, że podstawowym tematem Ewangelii jest zaparcie się siebie, które jest wąską bramą odnajdywaną tylko przez nielicznych. Myślę, że naprawdę odnajduje ją bardzo niewielu. Zaparcie się siebie jest istotnym elementem naszej drogi życia i każda próba zamazania tej prawdy, czy to w życiu osobistym czy wspólnotowym, będzie niszczyć samą tkankę naszej duchowości. Nie będziemy już bowiem wówczas słyszeć zaproszenia i wyzwania, które Jezus ofiarowuje, i zatrzymamy się tylko na naszych troskach związanych z chwilą obecną. Celeste przekazała redemptorystkom księgę zawierającą prawdy Ewangelii. Mówi nam ona, że cała duchowość i reguły Instytutu zawarte są w Ewangeliach i zaprasza każdą redemptorystkę do tego, aby przemieniała się w ŻYWĄ EWANGELIĘ. Zaparcie się siebie będzie więc wiązało się z przeznaczeniem czasu na pogłębione i bardziej duchowe studium Ewangelii. Celem zaparcia się siebie według Celeste nie jest szukanie okropnych i strasznych rzeczy do wykonania. Jest ono raczej otwarciem się na to, co przynosi życie, czyli przyjmowaniem krzyża w naszej codzienności - czy to będzie inna siostra, praca czy warunki życia lub też nasze zdrowie.
Nie czas teraz, abym sugerował wam konkretne akty pokuty czy samozaparcia, lecz w życiu każdego chrześcijanina czy wspólnoty zakonnej powinno się na nie znaleźć miejsce. Potwierdza to także dobra psychologia. Nawrócenie, poruszenie serca nie nastąpi, jeżeli my go nie rozpoczniemy, nie będziemy nad nim pracowali i nie oddamy Bogu wszystkiego. Pamiętajcie, że Jezus żąda wszystkiego, przyjmuje dar ze wszystkiego i jest takiego daru godzien.
Ewangeliczne samozaparcie wiąże się z ewangelicznym wyrzeczeniem, a czytając Nowy Testament, widzicie, że oznacza to totalne pragnienie dawania oraz poddania się. Poddanie się nie jest łatwe. Bóg wie, że nikt z nas nie lubi niczego tracić, czy byłby to przyjaciel, argument, umowa czy prestiż. Często roztrząsamy w myślach takie sytuacje - jeżeli postąpiłbym inaczej, to może bym nie przegrał i wtedy czułbym się lepiej. Często myślę, że w tej dziedzinie zakonnicy mogą wiele się nauczyć od dwunastostopniowego programu Anonimowych Alkoholików. Jak wiecie, program ten jest całkowicie oparty na poddaniu się Bogu, czy wyższej sile, a z tym wiąże się równoczesne przyznanie się do naszej bezradności oraz do wrodzonej pychy, która tkwi na dnie serca każdego z nas.
W kierownictwie duchowym bardzo trudno jest doprowadzić ludzi do poddania się. Czasami dochodzą oni bardzo daleko, do samej granicy poddania się, zawierzenia. Jednak pozostają tam do chwili, kiedy znowu powrócą do przeciętności lub obojętności. To jest także prawda dotycząca tak wielu naszych wspólnot.
Przypominam sobie, jak około pięć lat temu wygłaszałem konferencję na zjeździe prowincji St Louis i Oakland. Jako przykładu użyłem wtedy pewnego opowiadania. Jest to historia grupy, która nie potrafiła się poddać. I może powtórzę ją także tutaj. Kilkakrotnie odwiedzałem pewną wspólnotę w Anglii. Mieszkała ona w jednym z wielkich opactw kraju. W czasie prześladowań żyło tam nawet około 140 sióstr. Z powodu Reformacji musiały one przenieść się do Belgii, gdzie pozostały przez ponad 100 lat. Powróciły do Anglii na początku XIX wieku i w czasie, kiedy je spotkałem w ich wspólnocie było około 70 sióstr, większość z nich już w starszym wieku. Było to dziesięć lat Po Soborze Watykańskim II i siostry uważały zachodzące w Kościele zmiany za bardzo trudne do przyjęcia.
Pamiętam jedno spotkanie z Opatką - była to budząca respekt kobieta, której crosier - wielki krzyż i jeszcze większy pierścień biskupi nieustannie przypominały o jej stanowisku. Powiedziała mi z wielką pewnością siebie: "My się nie zmienimy. Nasza historia i nasze tradycje są niezmienne, nasze powołanie jest odwieczne", a potem dodała trochę agresywnym tonem: ”raczej umrzemy niż się zmienimy”.
Około pięć lat temu odwiedziłem to samo opactwo. Było to bardzo smutne doświadczenie. Cztery siostry-staruszki z trudem poruszały się po starym klasztorze. Opactwo zamknięto miesiąc później. Historia ta wydaje się znajoma. Kilka mocnych starszych sióstr (i jedna ambitna siostra w średnim wieku) odmówiło dostosowania się do nowych czasów, nie chciały się zmienić. Młodsze odeszły. Inne przeniosły się do domu opieki, a większość umarła. Pamiętam mrożące słowa poprzedniej opatki: "Raczej umrzemy niż pozwolimy na zmiany". Oczywiście ona nie oglądała już powolnego, godnego kroczenia opierających się na wózkach smutnych starych dam po ogromnym, pustym klasztorze. Jednak jej groźba spełniła się.
Pamiętam, że myślałem wówczas, iż poprzez upartość i odmowę poddania się ona i jej zwolenniczki osiągnęły, to czego nie udało się dokonać Reformacji za pomocą przemocy i siły, to znaczy doprowadziły do zlikwidowani wspólnoty zakonnej. Wydaje mi się, że odmowa poddania się sprawiła, iż wspólnota popełniła duchowe samobójstwo, ponieważ uparcie i dumnie odmawiała wszelkich zmian.
Jest to skrajny przykład, jednak przypomina nam on, że ludzie, którzy nie potrafią poddać się historii i zmienić swojego sposobu myślenia oraz praktyk, a przede wszystkim nie są w stanie podporządkować swojej woli Bogu, Duchowi Świętemu oraz Kościołowi, napotkają na poważne kłopoty. Poddanie się jest dla redemptorystek bardzo istotnym aspektem życia Jezusa ukrzyżowanego i umierającego.
Jak zrealizować to praktycznie? Można powiedzieć ogólnie, że myśląc w jedności z Kościołem. Jednak często dokonuje się to codziennie podczas naszych spotkań życiem, w relacjach z innymi, wtedy, kiedy spotykamy się z nimi w miłości i serdeczności. Wszyscy mamy skłonność do wybierania tego, co my chcemy i lubimy, tego, co do nas przemawia. Jest to bardzo naturalna reakcja. Jednak trzeba, abyśmy reagowali w sposób nadprzyrodzony. Czy podchodzimy do życia z pełną otwartością na wymagania prawdziwej miłości, którą jest Plan Ojca? Po drugie - czy żyjąc uczymy innych, zachęcamy i pomagamy we wzrastaniu w duchu poddania się? Duchowością naszego wieku jest samorealizacja, "ja" przez duże ”J" , totalna afirmacja własnego Ja. Jednak szkoła, jaką jest klasztor redemptorystek powinna codziennie uczyć nas i przypominać o konieczności wzrastania w duchu autentycznego chrześcijańskiego samozaparcia, a w koñcu także poddania się Jezusowi i sobie nawzajem. Każdy dzień kończymy modlitwą poddania siê Jezusowi: "W Twoje ręce powierzam ducha mojego". Te słowa powinny także charakteryzowaæ naszą postawę w codzienności.
Oczywiście życie w tej szkole będzie wiązało się z ofiarowaniem się, z ofiarą całopalną, o której chciałbym teraz powiedzieć. Są to z pewnością niepopularne tematy. Kiedy mówi się o nich dzisiaj, niektórzy uznają je za pojęcia starotestamentalne. Ofiara kojarzy się z ofiarowaniem zwierząt, holocaust (ofiara całopalna) przypomina nam o bezsensownym zabójstwie milionów Żydów w niemieckich obozach koncentracyjnych, ale przecież nawet te fakty przypominają nam o świętości i szlachetności ducha, która objawiła się w takich osobach jak Edyta Stein, Dietrich Bonhoeffer, Maksymilian Kolbe i tysiącu innych zdolnych do odkrywania pokoju, piękna i prawdziwej miłości także pośród piekielnego cierpienia.
Trzeba tutaj powiedzieć bardzo jasno, że podczas profesji uczyniliśmy całkowity dar z samych siebie - z naszego ciała, serca i ducha. Taka jest natura prawdziwej konsekracji zakonnej. Jest to ofiara, która staje się coraz bardziej zapoznana w dzisiejszym świecie, gdzie całkowite oddanie się jest prawie nieznane. Więzy małżeńskie, a także religijne są często ignorowane, kiedy ludzie doświadczają poważnych trudności, a idea utożsamienia się z całkowitą, szaloną ofiarą Jezusa została zastąpiona mądrością tego świata. Jednak nic mniejszego niż całkowity dar z siebie nie ma sensu. Czasami człowiekowi zostaje zabrane ciało. Widziałem siostry, które z heroizmem zmagały się z rakiem i ofiarowywały swoje zniszczone ciała jako doskonałą ofiarę chwały. Czasami jest to ukrzyżowanie umysłu, które pojawia się jako choroba dotykająca uczuć czy umysłu. Może to też być ukrzyżowanie ducha, takie jak uczucie ciemności, depresji, pustki. Innym razem niezrozumienie przez bliskich staje się tak wielkie, że życie przemienia się w ofiarę całopalną składaną Bogu. Cały egoizm, szacunek i prestiż społeczny zostają jakby spalone, aż dusza nie ma niczego do ofiarowania poza nagą wiarą w niewidzialnego Boga.
Tak właśnie żyła i umierała Celeste - Jezus umierał i ofiarowywał się poprzez nią, z nią i w niej. I proszę, nie myślcie, że to jest obrazowy, mistyczny język. To dzieje się w życiu osób i wspólnot w bardzo zwyczajny sposób. Jednak to się dzieje. Wierzę, że wiele redemptorystek jest powołanych do przeżywania na nowo ofiary Chrystusa, który oddał siebie jako ofiarę całopalną za świat. Czyż nie znajduje się to w samym sercu powołania redemptorystki? Pamiętajcie jednak, że dokonuje się to w sposób bardzo zwyczajny i ziemski.
Teraz, kiedy to mówię, jestem bardzo świadomy, że niektórzy uznają temat poddania się i ofiary za negatywny, należący może do teologii krzyża charakteryzującej ubiegłe stulecia. Jednak, jeżeli przeczytacie dzieła prawdziwie wielkich współczesnych psychologów, jak Jung, Menninger, Rollo May i innych, to zauważycie, że każdy z nich na własny sposób ubolewa z powodu braku prawdziwej teologii krzyża w naszym stuleciu - teologii integrującej, która daje życie i nadaje sens ludzkiej kondycji.
Oczywiście zarówno Celeste jak i Alfons byli przekonani, że krzyż jest nie tylko częścią naszego powołania lecz także przywilejem. Oboje mówią o tym, że oszczerstwa, prześladowania, niezrozumienie i tym podobne trudności są łaską dla nich i dla ich Instytutów. Myślę, że w przedziwny sposób odbija się to echem także we współczesnej teologii. Problem cierpienia nie jest nowy. Każde pokolenie musi się z nim zmagać. Jednak teologia bardzo rzadko docenia pawłową koncepcję, która wyłania się z pism Celeste, a która, muszę przyznać, jest jedyna w swoim rodzaju u redemptorystek i stanowi rdzeń teologii czy duchowości redemptorystek - Chrystus cierpiący, umierający, ofiarowujący się w nas. Jest to oczywiście bardzo kontrowersyjny problem. W latach czterdziestych krótko przed swoją śmiercią Bonhoeffer napisał, że "tylko cierpiący Bóg może pomóc". W latach pięćdziesiątych Jacques Maritain, wielki filozof katolicki, stwierdził, że "musimy zintegrować nasze cierpienie z Bogiem, ponieważ idea Boga niewrażliwego jest przekleństwem dla świata". Karl Rahner także zagłębia się w podobne rozważania. Jest to kontrowersyjny punkt, o którym tylko przelotnie wspomnę. To prawda, że Edward Schillebeeckx uważa, iż Bóg nie cierpi, lecz w solidarności z cierpieniem ofiarowuje swoją pełną współczucia obecność. Jednak inny wielki teolog Moltman, prezentuje teologię cierpiącego Boga. "Bóg cierpi", twierdzi Moltman, "nie z powodu niedoskonałości Jego Boskiej natury, lecz ponieważ z wolnością pozwala, aby to, co dotyka innych, dotknęło także i Jego". Zostało to przełożone na język pawłowy w terminach ciała Chrystusa. Interpretowali ten temat także teologowie trzeciego świata, którzy dostrzegali Jezusa cierpiącego w ubogich, prześladowanych i znajdujących się na marginesie z powodu reżimu i ideologii zniewolenia. Często myślę, że moglibyśmy tym ludziom zaproponować prostą duchowość Crostarosy.
Prawda jest taka, że krzyż znajduje się w sercu Dobrej Nowiny - ponieważ krzyż jest zarazem symbolem oraz rzeczywistością Bożej zbawczej miłości. Dlatego nie znajduje się on na peryferiach życia chrześcijańskiego i religijnego, gdzie mógłby zostać zaliczony do serii nabożeństw. Musi znajdować się w jej sercu, w samym centrum Wyznania wiary. "Został ukrzyżowany pod Poncjuszem Piłatem. Zstąpił do piekieł, a trzeciego dnia zmartwychwstał". Widziałem kiedyś plakat ze słowami Bonhoeffera i pomyślałem, ze mogły one zostać napisane przez Celeste: "Kiedy Chrystus powołuje człowieka, to wzywa, aby poszedł on za Nim na śmierć".
Istotnie w samym sercu waszej duchowości redemptorystek znajduje się wezwanie, aby przypominać ludziom, że umierająca miłość Jezusa może nadać sens wielu krzyżom, do niesienia których są powołani Jego uczniowie. Te krzyże to mogą być ubodzy, ludzie z marginesu, więźniowie, chorzy na AIDS, prześladowani i zabijani w Bośni, Rwandzie czy w głodującej Somalii. Oczywiście rzuca to światło na wasze własne cierpienia, zmaganie się ze starością, doświadczanie śmierci przyjaciół oraz własnej śmierci. Karl Rahner, jeden z najlepszych teologów naszego wieku, zdaje się powtarzać słowa Matki Celeste (a więc należące do redemptorystek), kiedy pisze: "Chrześcijanin każdych czasów podąża za Chrystusem umierając z Nim. Celem, prawdą, rzeczywistością i wymiarem uniwersalnym podążania za Jezusem jest podążanie za Ukrzyżowanym" (Rozważania Teologiczne tom 22).
Trzeba przekazywać także młodym siostrom wymagania związane z podążaniem za Ukrzyżowanym Panem, które jest najwyższym aktem wiary, jest poddaniem się w nadziei i miłości niepojętej tajemnicy Boga. Celeste znalazła bardzo dobry sposób rozeznania, czy rzeczywiście umieramy dla nas samych. Proponuje ona codzienną praktykę rachunku sumienia. Znajdziecie ją w Antologii pod nr 102.
Wreszcie nie mogę zakończyć tej konferencji nie poruszając tematu zawierzenia i umierania. Te z was, które uczestniczyły w prowadzonych przeze mnie rekolekcjach, wiedzą, że jest to element, który uważam za klucz to zrozumienia duchowości krostarozjanskiej, a więc duchowości redemptorystek.
Kiedy czytam o takich wspólnotach jak Sant Agata dei Goti, którym grozi zamknięcie klasztoru, kiedy przypominam sobie o dziewięciu dobrych siostrach w Gillmoss w Anglii, to często myślę o uczuciu niepewności, którego wiele z nich zapewne doświadcza. Kiedy w kierownictwie duchowym spotykam się z siostrami, które są niezrozumiane, odsuwane na margines, obrzucane kalumniami, to także wtedy przypominam sobie o doświadczeniu przeżywanym przez Zakon i przez niezliczone redemptorystki w ciągu wieków.
Nie muszę opowiadać wam o tym, co musiała znosić Matka Celeste. Cierpiała z powodu nacisków ze strony Kościoła, ze strony tych, których kochała i którym ufała. Naprawdę została opuszczona. Jej duchowy przyjaciel Gerard Majella także został odsunięty, potępiony przez przełożonych, współbraci i ludzi świeckich. Charakterystyczną cechą duchowości naszego Instytutu jest być odrzuconym i ignorowanym. Nie dla nas są honory świata, mówi św. Alfons - jakże jest to prawdziwe.
Trzeba powiedzieć, że to odrzucenie znajduje się w samym sercu naszego powołania; oznacza ono znalezienie się na bolesnej granicy z powodu uczucia, że jest się bezużytecznym, zbędnym, skończonym i w końcu opuszczonym; i oczekiwanie tam na Boga. Przyjrzyjcie się niektórym wspólnotom, które uprzednio wymieniłem. Pomyślcie o Scala pod koniec zeszłego wieku, gdzie pozostały tylko dwie siostry chórowe i trzy konwerski, wszystkie w podeszłym wieku. Pomyślcie o Foggia, gdzie musiały nastąpić prawdziwa śmierć i zmartwychwstanie, gdzie ostatnia siostra zmarła w 1924 roku, a zmartwychwstanie dokonało się dopiero kiedy dwie nowe siostry przybyły tam w 1933 roku. Pomyślcie o Barrie, gdzie z czterech fundatorek przed upływem dwóch lat zmarła najpierw przełożona, a potem po czterech latach - jej następczyni. Pomyślcie o ich przenosinach z Toronto do Barrie, do Keswick, do Willowdale i w końcu do Fort Erie. Pewnie znacie wiele podobnych sytuacji na całym świecie - przypominam sobie o Australii. W obliczu tylu trudności łatwo byłoby popaść w małoduszność, pomyśleć, że nie ma już przyszłości. I rzeczywiście nie ma przyszłości, tak jak my ją rozumiemy. W chwili przechodzenia z krzyża do zmartwychwstania otworzą się jednak nowe horyzonty. Trzeba tylko, abyśmy zawsze trwali w postawie głębokiego utożsamienia się z Jezusem.. George Aschenbrenner mówi, że "codzienne prawdziwe bycie uczniem, wielka misja Jezusa, zawsze wymaga postawy radykalnego zawierzenia, które charakteryzuje Jezusa w Jego miłości wobec Ojca". W końcu tylko to pozwoli nam wytrwać, iść dalej - naga wiara, która została wypalona w rozżarzonych węglach głębokiej miłości.
Nie jestem pewien jak przekazywać to osobom będącym w trakcie formacji. To może zabrzmieć tragicznie i romantycznie; jednak rzeczywistością jest cierpienie, uczucie opuszczenia i krzyż. Musimy być realistami podczas formowania młodych. Nie chodzi oczywiście o to, aby ich frustrować. Nie powinniśmy jednak także stosować "pierwszej pomocy", przybiegając do nich przy pierwszych trudnościach i okrywając ich ból emocjonalnym bandażem czy przylepcem. Te młode kobiety powinny poznać głębię ich powołania, a to zawiera w sobie, nawet w najwcześniejszych latach, doświadczenie opuszczenia, które przeżywał także Jezus.
Chciałbym zakończyć cytatem z Celeste. Wiele jest jej tekstów na ten temat. Przytoczę fragment Reguł:
"Jeśli więc pragniecie naśladować Mnie naprawdę w mojej najdoskonalszej miłości do Ojca, to kochajcie całym sercem cierpienie, każdy krzyż i udrękę, które spodoba Mu się na was zesłać, nie tylko dla waszej wiecznej korony, ale także, ale także, aby uczynić z was żywe wizerunki mojego człowieczeństwa... Niemożliwe jest dla duszy prawdziwe naśladowanie naszego Pana Jezusa Chrystusa i doskonałe wypełnienie Reguł i Konstytucji, jeśli najpierw w swoim życiu nie obejmie krzyża i we wszystkim nie wyrzeknie się własnej woli, aby pełnić tylko wolę Boga. Dlatego ten, kto pragnie osiągnąć prawdziwą jedność i podobieństwo do tego boskiego i chrześcijańskiego Wzoru, niech nabierze odwagi zdecyduje się opuścić wszystko....i z miłością przyjmie choroby, udręki, krzyże i wewnętrzne zmartwienia”.
Na zakończenie chciałbym podsumować to, co tutaj sugerowałem. Po pierwsze uważam, że trzeba w odnowionej duchowości przyznać szczególne miejsce tematowi krzyża w życiu redemptorystki. Oczywiście chodzi tutaj o zdrową teologię krzyża. Musimy postawić sobie pytanie, czy nie przejęliśmy wartości dzisiejszego społeczeństwa i czy w racjonalny sposób usiłujemy usunąć z naszego życia krzyż, tworząc wygodny styl życia z wieloma drogami ucieczki od tego, co trudne. I znowu trzeba postawić to pytanie zarówno na poziomie indywidualnym, jak i wspólnotowym. Trzeba, abyśmy przyjęli, że wszelka prawdziwa odnowa czy ożywienie będzie miało w sobie element cierpienia. Czy jesteśmy na to przygotowani? Znam wiele żeńskich Zgromadzeń, które wzięły to pod uwagę i uczciwie odpowiedziały na te pytania: "Nie, nie możemy stawić czoła tym wymaganiom, jesteśmy zbyt stare" lub "nie możemy przyjąć tej perspektywy teologicznej" i zdecydowały się na godną śmierć, na zniszczenie tego, co same wybrały. Nie będę ich osądzał.
 
Myślę, że jesteśmy na tym etapie, kiedy trzeba podjąć decyzję, trzeba dokonać wyboru pomiędzy powierzchownością a miłością - agape, pomiędzy miernotą a pasją, pomiędzy zewnętrznym poprawnym życiem zakonnym, a radykalnym stylem życia, pomiędzy łatwym istnieniem, a krzyżem, pomiędzy byciem redemptorystką w słowach a byciem nią w czynach. Pomiędzy pozwalaniem Chrystusowi, aby we mnie istniał i przyzwoleniem także na to, aby On we mnie cierpiał, umarł i zmartwychwstał. To jest nasz wybór. Przyszłość będzie zależała od naszej odpowiedzi.